A takie tam :)

JESZCZE ŻYJĘ

sobota, 27 sierpnia 2011

Złudna iluzja XII

- Dobra, już jestem! – krzyknął niezbyt żwawo blondyn, który właśnie wrócił z wizyty w męskiej toalecie. Przeszedł przez próg drzwi do specjalnej hali sportowej i zaczął obserwować swoich kolegów, których nie widział od wyjazdu ze starego miasta, i z którymi zdążył się zżyć przez ostatnie dwa lata. W tym czasie, kiedy spotykał się z nimi, przeszedł niewiarygodną metamorfozę. Ci ludzi pomogli mu z się wydostać z bagna, jakim były narkotyki oraz poznali go na nowo z jego ukochanym sportem, jakim była lekkoatletyka. Trenował ją w dzieciństwie, ale w trakcie wypadku, zaniechał ten sport.

- No nareszcie! Co tak długo? – krzyknął pretensjonalnie Baki, ich trener – dłużej się nie dało? Taka słaba kondycja? Coś ty robił przez ten czas?!

- Sorasy… nie wiedziałem, gdzie tu jest toaleta – uśmiechnął się przepraszająco, czochrając sobie włosy na głowie. – no naprawdę! – powiedział żwawiej, kiedy jego trener spojrzał na niego podejrzliwie.

- Przypuśćmy, że ci wierzę, a teraz marsz! 6 okrążeń wokół hali i gimnastyka. Masz, to zrobić… migiem!! – rozkazał palcem, wskazując Naruto część, po której miał biec. Baki może i był tyranem na ich treningach, ale to tylko lepiej dla nich, gdyż efekty jego ćwiczeń były naprawdę zdumiewające i przynosiły pomyślne rezultaty.

Naruto westchnął cierpiętniczo i zabrał się do pracy. Na początku zaczął biec powoli, truchcikiem, potem trochę przyśpieszał, a potem zwalniał. Miało to na celu, przyśpieszenia rozgrzewki, a także nie wykończenia się na niej. Wdychał ogromne pokłady powietrza przez nos i wypuszczał je z ust. Ręce pracowały na przemian, raz prawa, a raz lewa ręka była z przodu, tak samo jak nogi. Starał się skupić na rozgrzewce, która była jednym z najważniejszych elementów jego skoku.

#

- Na hali ćwiczą jeszcze jacyś zawodnicy przygotowujący się do niedzielnych zawodów z lekkoatletyki, ale nie powinniśmy mieć z nimi żadnych problemów. Zajmują jedną czwartą hali, więc spokojnie możemy zagrać w kosza – odezwał się Neji Hyuuga, który jak tylko zobaczył Sasuke, wysiadającego z samochodu, podszedł do niego i wyjaśnił mu zaistniałą sytuację.

- Dobra, ważne, że mamy miejsce na trening – mruknął pod nosem Uchiha, który ominął Nejiego, kierując się do wejścia na halę sportową.

- Co mu się stało? – spytał się Neji ,Kankuro.

- Nie spodobał mu się rachunek za wizytę w mojej poradni terapeutycznej. Mówiłem mu, że mało nie biorę – zaśmiał się, zostawiając zdezorientowanego Hyuugę koło samochodu – idziesz, czy tak wolisz kwitnąć do jutra? – krzyknął jeszcze szatyn.

#

- No, dalej Killer! Pokaż nam to cudo! – krzyczeli jacyś chłopacy, którzy ustawili się w jedną linię, nawołując do jednego z zawodników. Chłopak ten ustawił się na linii biegu i zanurzył ręce mące, rozprowadzając ją dobrze na swoich dłoniach. Klasnął kilka razy w ręce, w celu pozbycia się za dużej ilości białego proszku i wyprostował się, spoglądając bacznie przed siebie. Podniósł prawą rękę do góry, dając tym sposobem znać, że jest gotowy. Wciągnął jeszcze raz powietrze i ruszył przed siebie. Wyglądało to jakby podskakiwał, coraz szybciej, machając rękami na przemian w przód i w tył. Rozpędził się po chwili, by potem skoczyć na kładkę ze sprężyną, która odbiła go wysoko w stronę tak zwanego kozła, na którym ów chłopak położył ręce, w trakcie, którego jego ciało było wygięte w lekkim łuku. Nogi jego powędrowały za jego głowę, sprawiając wrażenie bumerangu. Odbił się rękoma od kozła, wyskakując w powietrze, w którym pochylił się do nóg, trzymając się łydek. Zrobił w ten sposób dwa i pół salta w powietrzu, a czasie lądowania wyprostowane nogi, lekko zgiął, powodując tym samym, giętkie lądowanie na macie. A spadł on idealnie równo i zakończył swój skok opuszczeniem rąk do pozycji „wiatraka”, rozkładając ręce po bokach. Była to pozycja, potwierdzająca zakończenie skoku.

Po hali sportowej rozbrzmiały gromkie brawa, a wraz nim gwizdy i wiwaty w stronę zawodnika.

- Jesteś niesamowity! To chyba twój najwyższy skok w karierze! Żebyś tylko tak na zawodach skoczył! – zachwycał się Deidara. – poza tym… to mój kuzyn! – krzyknął uradowany blondyn w koku. Wyglądał w tym uczesaniu bynajmniej dziwacznie, ale był to jedyny sposób, aby przytrzymać jego długie włosy tak, by w trakcie skoku, nie zasłoniły mu pola widzenia.

- Killer jak zwykle zabójczy – skomentował rudzielec, uśmiechając się kpiąco.

- Dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej. I to na taką wysokość i bez błędu. No, no. Zaskoczyłeś mnie Uzumaki – powiedział ich trener, obserwując zadowolonego blondyna, który z uśmiechem podszedł do drużyny, która zaczęła go poklepywać po plecach i pokazał victorię w stronę trenera.

- To mój sąsiad! – chlipnął teatralnie Itachi, który nie wiadomo, kiedy pojawił się na hali.

Zaś Sasuke patrzył na to przedstawienie jak oczarowany. Może z opisów nie da się oddać tego widoku, ale na żywo można było zrozumieć, że to niebezpieczny sport. Jedna mała pomyłka. Omsknie się ręka, podpierająca ciężar ciała na koźle, i właściwie rozwalona głowa – być może i śmierć lub kalectwo. Dlatego skok wymagał niezwykłej precyzji. Dobry naskok, dobre odbicie, odpowiednia odległość do kozła, wybicie się z kozła! I zrobienie figury w powietrzu, która powinna się kończyć w idealnie prostej postawie, bez wykroczenia linii. To wymagało ogromnej siły rąk, które wyrzucały ciało w powietrze. Dlatego Uchiha zaczął się już domyślać, czemu wszyscy zawodnicy lekkoatletyki mają tak rozbudowaną klatkę piersiową jak i ręce i nogi.

Dopiero po chwili zorientował się, kto wykonał ten niezwykły skok. A był to nie, kto inny, jak Naruto Uzumaki. Nie za wysoki chłopak, ale za to doskonale wysportowany. Kto by przypuszczał, że ten mały – bo przecież niższy od Uchihy - knypek może być taki dobry? Ale po dłuższej chwili przyglądaniu się zawodników, można było stwierdzić, że większość z nich nie była wysoka. Byli raczej niscy. Widocznie sport tego wymagał.

- Łał… - skomentował ten skok Kankuro. Widocznie większość z zebranych była pod wrażeniem tego wyczynu.

- Nie znam się na skokach – mruknął Uchiha, który odwrócił głowę, widząc spojrzenie Uzumakiego w jego stronę – nie gapcie się tak. Mamy trening – poinformował swoją drużynę. – odchodząc.

#

Zajęli odpowiednią część hali, aby nie przeszkadzać zawodnikom lekkoatletyki w ich skokach i ćwiczeniach. Wstyd przyznać, ale skoczkowie byli naprawdę rozbudowani w każdym calu ciała, czego nie jeden zawodnik Sasuke mógł pozazdrościć. Dlatego w każdej wolnej chwili przypatrywali się próbą drużyny lekkoatletycznej. Niestety zirytowany Sasuke ciągle ponaglał swoich koszykarzy do roboty. On także był tyranem w tej dziedzinie. Na rozgrzewkę pięć okrążeń, dwadzieścia taktów do kosza z prawej i lewej strony. Trzydzieści pompek i mały meczyk. A potem wytykał błędy swoim zawodnikom, pokazując dokładnie nieudane zagranie koszykarza. Na samym końcu zaś ćwiczyli rzuty do kosza z najróżniejszy pozycji i najdalszych odległości. A kiedy Uchiha zauważył zadowalające efekty, mógł zakończyć trening na dzisiejszy dzień.

- To do jutra – powiedział Sasuke do swoich zawodników.

- Taa… o ile wstanę po dzisiejszym treningu – mruknął Kankuro pod nosem. – Ty mnie kiedyś wykończysz. Być może powinien był zmienić nieco terapię. Ta ci chyba nie służy. Ał! – jęknął, kiedy poczuł uderzenie w głowę, – za, co to?

- Za to, że jesteś – odparł kpiąco kapitan drużyny koszykarskiej.

- Jak zwykle kochany – sarknął no Sabaku – wracasz ze mną, czy ze swoim bratem? – spytał się, przyglądając mu się urażonym wzrokiem.

- A jak myślisz? – spytał.

- Ja dzisiaj nie myślę – odrzekł zmęczony.

- I chyba nie tylko dzisiaj – stwierdził Uchiha, zakładając torbę na ramię. – jadę z tobą. – dodał, kierując się w stronę wyjścia.

- Czyli znów nie posłucham swojej muzyki – jęknął jego przyjaciel, udając się za nim.

#

- Mamo, tato, jestem! – zawołał w progu drzwi do domu, odkładając torbę na ziemię. Była godzina dwudziesta druga. Czyli jak zwykle… normalka na treningach Baki’ego.

- O, synek! – wyszedł z kuchni ojciec blondyna – jak poszedł trening? – spytał, popijając herbatę. – dawno nie wracałeś tak późno do domu po treningu. – zauważył – wyszedłeś z formy? – zaśmiał się.

- Ja nie, ale inni chyba tak – uśmiechnął się – tato… nie przeraź się na widok, który zaraz zobaczysz – ostrzegł go Naruto. – przygotuj się.

Pan Namikaze, a właściwie Pan Uzumaki – który przyjął nazwisko po swojej upartej żonie – spoglądał na swojego syna z niezrozumieniem, o co mu chodzi. Nagle jednak zreflektował się, kiedy coś wtargnęło do jego domu jak huragan i rzuciło mu się na szyję, wylewając gorącą herbatę na swoją bosą stopę.

- Cholera! – zaklął, czując pieczenie stopy.

- Wujaszku. To nie ładnie tak się odzywać! – zaśmiał się uradowany Deidara, który słynął ze swojej otwartości do innych ludzi. – powinieneś być dumny ze swojego syna! Ba! Ja ci dziękuję za takiego wspaniałego kuzynka! – krzyknął do ucha panu Uzumakiemu, który skrzywił się nieznacznie od ilości decybeli w jego uchu.

- A myślisz, że, po kim jest taki wspaniały? – zagadnął po chwili z uśmiechem na twarzy.

- No jak to, po kim? – zdziwił się długowłosy blondyn. – Oczywiście, że po mnie! – dodał, na co ojciec Naruto parsknął śmiechem.

- Zła odpowiedź – odparł, – bo po mnie! – przygarnął swojego syna pod rękę i zaczął mierzwić mu włosy pięścią.

- Tato! – jęknął Naruto, który usiłował się wydostać od macek swojego ojca.

- Nie lubisz pieszczot? – spytał smutno.

- Nie, kiedy ktoś wylewa na mnie herbatę – burknął pod nosem, czując mokry podkoszulek na sobie.

- Oj.. – mruknął – wybacz. – po czym dodał – dzisiaj robisz za miss mokrego podkoszulka – zaśmiał się z Deidarą perliście.

Blondyn spojrzał na nich obrażony.

- Widać, że spokrewnieni – skwitował ich.

- A co, to za krzyki? – odezwała się pani Uzumaki, która oparła się o framugę drzwi od kuchni i przyglądała się z rozbawieniem trzem blondynom. – kolacja na was czeka – poinformowała ich.

- Kochana ciotunia! – zawiwatował Deidara, podchodząc do mamy Naruto i przytulając ją przyjacielsko. – prawda, że mogę zostać na noc? – uśmiechnął się uwodzicielsko, na co pani Uzumaki parsknęła śmiechem.

- Oczywiście – odpowiedziała, przepuszczając Deidarę do kuchni, zaś Naruto miał mniej szczęścia. Przechodząc obok Kushiny, został złapany w jej ramiona, które dusiły go od silnego uścisku matki.

- Mamo – jęknął. – lodówka na mnie czeka! – burknął, próbując się uwolnić.

- No oczywiście, że czeka. I jutro też będzie na ciebie czekać – odparła rozbawiona. – zawołaj Konohamaru na kolacje – rzuciła, puszczając go ze swojego uścisku.

#

Wracając samochodem wraz Kankuro, rozmyślał nad dzisiejszym skokiem blondyna. I nie tylko nad jego skokiem, ale nad jego figurą także. Czuł się coraz bardziej dziwnie, kiedy widział tego chłopaka o niezwykłych zdolnościach i rąbkach tajemnicy na temat jego życia. Interesował go niesamowicie, jak również odpychał. Było to naprawdę dziwne, jak na kogoś takiego jak Sasuke. Przecież nikt nie może wywoływać u niego takich sprzecznych emocji!

Westchnął cierpiętniczo.
Jutro jest impreza u Haruno, na której powinien się pojawić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz