A takie tam :)

JESZCZE ŻYJĘ

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Na przekąskę.

Um, nie.. nie. To nie jest yaoi, ani kolejna część opowiadania. Nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział. Może na święta mi się uda, bo już coś mam tam naskrobane. Ale nie obiecuję. Klasa maturalna jest okropna.
Dodaję niedokończone "coś", które chciałam kiedyś napisać, ale zginęło wśród innych tekstów, zapomniane. A uważam, że to nawet fajny fragment z ironicznym poczuciem humoru.

~~!~~

Prolog

Zanim opowiem tą historię, pozwólcie, że siebie przedstawię. Nazywam się Scott Willgton i urodziłem w miasteczku Willow, w niewielkiej jego dzielnicy. Mam siedemnaście lat i jedną wielką szczęśliwą rodzinę. Wszystko pięknie, gdybym nie skłamał , co do tej wielkiej, szczęśliwej rodziny. Mam tylko starszego brata o imieniu Sirius, matkę Laure i ojca, którego nigdy nie ma, bo zawsze jest w delegacji , Gregora. Wszyscy mi mówią, że mam wielkie szczęście. Tylko, gdzie ono jest, kiedy mój ojciec przyjeżdża do domu? Nie widzę go miesiącami i prawie go nie znam, a kiedy przyjeżdża do domu to, czuję się jak na jakiejś służbie w wojsku. A kiedy wyjeżdża czuję ogromną ulgę w sercu i radość, choć raczej nie pryskam jakąś szczególną radością przez cały czas, w przeciwieństwie do mojego brata buddysty. „Miłość, harmonia, przyroda..” bla bla – muzyka. Pupilek ojca i więcej nie muszę o nim pisać. Uważam, że te słowa wystarczającym stopniu go opisują. Po prostu dziwak. Ale mimo tego, dogadujemy się. Kochamy naszą matkę i staramy się nie robić jej przykrości. Nasz ojciec nie jest zbytnio uczuciową osobą. Stop. Jest. Jest uczuciowy wobec pieniędzy. I ja – niestety – odziedziczyłem to uczucie po nim. Pieniądze są dla mnie ważne. Tak, wdałem się w ojca. Uważam, że pieniądze są sukcesem do wszystkiego, ale nie potępiam ludzi biedniejszych od siebie, tak jak mój ojciec. Przynajmniej w tym go nie przypominam. Przez to, że mimo wszystko różnią się od mojego ojczulka, wiele sobie zawdzięczam. Mam przyjaciół, którzy ze mną wytrzymują i całkiem dobre powodzenie u dziewczyn. Chociaż na to ostatnie nie zwracam od jakiegoś czasu uwagi, ponieważ zerwała ze mną dziewczyna. Stop. To ja z nią zerwałem – tak brzmi wersja oficjalna. Nie mogę przecież zepsuć swojej dobrej reputacji. A czemu? Poznała lepszego przystojniaka, który chciał się z nią pieprzyć. Tak, mimo swojego wielkiego ego mam jakieś zasady, które chronią mnie przed takimi dziewczynami. Jakby to wyglądało, jakby moja żona się wszędzie puszczała, kiedy ja byłbym szanowanym biznesmenem? Podotykać dziewczynę - tak. Pójść z nią do łóżka – nie. Poza tym nie mam czasu na dziewczyny. Jestem kapitanem drużyny koszykarskiej i jest mi dobrze z tym jak jest.

Do czasu.

Roz I

Było sierpniowe popołudnie. Wicher ochładzał nagrzane policzki od słońca i porywał nieliczne liście do tańca. Uśmiech sam się pchał na moją twarz. Przymykałem, co jakiś czas powieki, delektując się oparem z zielonej herbaty . Na dworze panował istny spokój. Słyszałem szum liści wirujących nad ulicą, przejeżdżający samochód niedaleko domu i to cudowne siorbanie herbaty przez mojego starszego o dwa lata brata. Taaaak. Świat jest piękny w takich chwilach.

Ironia.

Świat jest zwyczajny, trochę nudny, nieciekawy, zepsuty, przenicowany. Może byłby odrobinę ładniejszy w moich oczach, gdyby mój brat potrafił pić tą przeklętą herbatę bez siorbania. Ten mały szczegół psuł całą krasę dzisiejszego nastroju. Wszystko musiało być idealne. Takie zboczenie.

- Eee – odezwał się jakże inteligentnie hippis, wyrywając mnie z letargu i tak bezsensownych myśli. Otworzyłem leniwie oczy, mrużąc je mocno. Promienie światła padały akurat na moją twarz.

- Hm? – mruknąłem, wyczekując na jego retrospekcje na temat piękna świata lub czegoś podobnego, co się z tym wiązało. Spojrzałem z werandy na dwa domy dalej, zwróciwszy uwagę na to, że po drugiej stronie ulicy, obok starego domu dawnej rodziny, Horings, która się wyprowadziła do innego stanu z powodu odziedziczenia jakiejś bogatej Willi na północy kraju, stała ciężarówka od przeprowadzek.

- Jak myślisz, kto to będzie? – spytał mnie brat bez żadnej ekscytacji w głosie. Widocznie aura dzisiejszego dnia także i mu się udzieliła.

- Nie wiem. – odparłem – ale biorąc pod uwagę tą miejscowość, stawiam, że jacyś ludzie po sześćdziesiątce – skrzywiłem się trochę na samą tą myśl. Kolejna starsza pani będzie mnie usiłować zaprosić na ciasto, a potem spalaj kalorie, żeby nie przypominać wieprza. Gdybym jadł te wszystkie wypieki tych jakże przemiłych pań, a nie uprawiałbym sportu, to pewnie już, jako małe dziecko nie mógłbym się zmieścić w drzwiach frontowych. A potem się ludzie dziwią, że dzieciaki w tak młodym wieku cierpią na nadwagę. Babunie i ciasteczka.

- Jak zawsze podchodzisz do tego pesymistycznie – zauważył mój mentor. – powinieneś czasem udać się za wodzą fantazji i… ja myślę, że to będzie jakaś para przed pięćdziesiątką z dzieckiem. – siorrrrb.

- Taa… - mruknąłem – ta babka też mi wygląda na młodszą – mój brat nie miał daru przewidywania. On po prostu widział kobietę wysiadającą z samochodu z jakimś niskim chłopakiem. Aaa jak to było? Steve zawsze mawia : przecież nie mogło być za pięknie. Dziecko kobiety nie mogło być dziewczyną, tylko chłopakiem. Ale lepsze to od pomarszczonej kobiety, zapraszającej na twarde wypieki. Dzięki Bogu, że nadal mam całe zęby.

Patrzyliśmy się jeszcze przez jakiś czas, jak nowa sąsiadka z dzieckiem rozmawia z facetami od przeprowadzek, poczym wzięli się za wypakowywanie rzeczy z ciężarówki. Syn kobiety ściągnął kaptur od wielkiej, luźnej bluzy i..

- Patrz, twój kolega – parsknąłem, widząc roztrzepane włosy upięte gumką. Pewnie niektórych dziwi ten fakt, ale uważałem, że wszyscy faceci z długimi włosami są hippisami. Przyroda, kwiatki, miłość. Jak mój brat. Nie wiem skąd to się wzięło. Może od mojego brata i jego kolegów „hippisów”? Jeden z nich jest krewnym pastora z Kościoła Baptystów i jak na krewnych pastora przystało, nie robi nic, co naruszało by zasady moralne, czy jakiekolwiek inne.

- Ciekawe czy jest buddystą – niezrażony niczym, rozmyślał głośno. Moje cięte uwagi nie robiły na nim wrażenia. Cóż. Lata wspólnego mieszkania.

- Hippisem jest na pewno – podsunąłem mu pomysł.

Spojrzał się na mnie.

- Powinieneś to brać bardziej na poważnie. Kto wie, kim po reinkarnacji będzie twój ojciec? Może jakimś biednym owadem, któ…

- Którego bym z chęcią zdeptał na miazgę.

- Co z ciebie wyrośnie? – pokiwał głową z bezradności, na co się uśmiechnąłem.

- Przyszły morderca robali.

Chciało mi się śmiać, co było rzadkością, biorąc pod uwagę mój charakter. Ale ta wizja naprawdę mnie bawiła. Zdeptać ojca, który jest robalem  – bezcenne!

- Dzieci, pomożemy naszej nowej sąsiadce? – głos naszej matki zabrzmiał za nami. Była pomocną i miłą kobietą. Do tego bardzo ładną. Była szczupła i miała czarne proste włosy sięgające poza ramiona. Na jej twarzy zawsze gościł uśmiech.

- Jasne! – krzyknął Sirius. Nie mam pojęcia, jakim cudem jesteśmy ze sobą powiązani. Dumny, silny lew z… szympansem, który cieszy się ze skórki banana, bo przecież to świetny nawóz, który przyczyni się do narodzin nowego kwiatka.

- To zbierajcie się. Pomożemy im trochę i zapoznamy się, żeby mieli się, do kogo zwrócić o pomoc w razie potrzeby – mówiłem już, że moja matka, to złota kobieta? Może z tą „dobrocią” przypominała Siriusa, ale nie była żadną hippiską, czy też buddystką. Była zwykła chrześcijanką, która nie potrafiła wybić swojemu starszemu synowi pomysłu, że po śmierci jego ojciec będzie robalem.

Odłożyłem szklankę po herbacie na stół od werandy i udałem się po jakiś ciuch, na którym mi zbytnio nie zależało. W końcu nigdy niewiadomo, w czym będę musiał pomagać, a dzieciak naszej sąsiadki nie wyglądał na siłacza, nie to, co ja. Achh, ta moja skromność!

Po chwili zebraliśmy się wszyscy i ruszyliśmy w stronę wielkiej ciężarówki od przeprowadzek. Niedaleko wozu stała nowa mieszkanka Willow, która pokazywała facetom w niebieskich kubraczkach, co mają wziąć. Jej syna nie widziałem.

- Dzień dobry! – przywitała się moja matka, zwracając uwagę kobiety, która prawdopodobnie była w wieku mojej matki, czyli koło czterdziestki. W porównaniu do mojej mamy, była wysoką posiadaczką kręconych blond włosów.

- Am, witam, witam – uśmiechnęła się. Wydawała się być miła. Odwróciłem wtedy głowę i zauważyłem, że syn naszej sąsiadki grzebał coś w czerwonym passacie. Jednak chwilę później wróciłem na spoglądanie ciężarówki.

- Jestem Laura Willgton, a to moi synowie – wskazała na mnie i na mojego brata. – Scott i Sirius – przedstawiła nas.

- Miło mi. Jestem Dorothy Marson, a tam jest moja córka Elizabeth – jestem ciekaw jak wyglądała moja mina w tym czasie, kiedy to wypowiadała imię swojego rzekomego syna, bo mina Siriusa nie wyglądała nazbyt inteligentnie. Obydwoje jak na komendę spojrzeliśmy za siebie, przyglądając się domniemanej Elizabeth. Przynajmniej to by wyjaśniało, dlaczego nie jest wysoka i muskularna. Jej twarz nie przypominała twarzy mężczyzny. Ba.. nawet przypominała dziewczyną, która nie jest brzydka. Jedynie jej ciuchy… Nie powiecie mi, że bluza w rozmiarze XXXL i spodnie moro są dla dziewczyn.

- dzień dobry iii – kiwnęła głową w stronę naszej matki i spojrzała na nas – i cześć – uśmiechnęła się, mrużąc oczy i ukazując dołki w policzkach. – dałabym wam rękę na przywitanie, ale od tych przeprowadzek nie jest zbyt czysta – wyjaśniła.

- Nic nie szkodzi! – jak zwykle mój brat wykazał się entuzjazmem – ze mną możesz się przywitać, mam zamiar wam pomóc – wyciągnął do niej gwałtownie rękę, a ona spojrzała na niego z zaskoczeniem.

- Um, ok. – mruknęła, wyciągając rękę do mojego brata.

- Sirius Willgton, a panienka. – tą panienkę mógł sobie darować. W chwili obecnej ta całą Elizabeth przypominała Amazonkę z buszu, niż panienkę.

- Elizabeth. – odparła, spoglądając na mnie trochę niepewnie.

- Scott, brat tego dziwadła – mruknąłem, wskazując głową na mojego brata, na co dziewczyna się zaśmiała.

- To, w czym pomóc? – zapytał się jej Sirius, spoglądając do wnętrza wielkiej ciężarówki

- Em.. – spojrzała na swoją matkę, poczym zerknęła na mojego brata – ale naprawdę nie trzeba – próbowała wyjść z tej – jak dla niej – niezręcznej sytuacji.

- O, weź przestań. Co mogę wziąć? – uśmiechnął się ponaglająco. I choć mój brat zawsze cieszył mordę ze wszystkiego i do wszystkich, to tym czasem ten uśmiech był inny.

Taa… amazonka z buszu wpadła mu w oko. I kto wie – może razem będą robić za hippisów, bo na niegrzeczną dziewczynę to ona mi nie wyglądała. Mój brat nie ma gustu. Już sobie ich wyobrażam razem w ogródku, kiedy sadzą jakieś sadzonki.

- To skoro chcesz, to możesz wziąć te pudła po prawej. Tylko uważaj, bo są tam naczynia – podeszła do niego i mu pokazała. Racja. Też bym mu pokazał, bo nigdy nie wiadomo, co by wziął. Chociaż nie powierzałbym mu tak cennych i kruchych rzeczy jak naczynia. Jeszcze by się potknął o własną głowę.

Podszedłem do nich leniwie, trzymając ręce w kieszeniach i zaglądając w głąb pojazdu, przypatrując się meblom i pudłom w środku. Jako, że nie jestem jakimś słabeuszem, który nosiłby naczynia, pomogłem jednemu kolesiowi w noszeniu kanapy do domu.